Opery, operetki, musicale i … Minstrel!
4 lipca po wschodzie słońca plac teatralny znów stał się świadkiem wydarzenia, które co rok gromadzi dziesiątki młodych ludzi. Na godzinę 7.00 zaplanowany był wyjazd na dwunasty obóz szkoleniowy naszego szkolnego chóru. Głównym celem jak zwykle było śpiewanie, jednak ten rok miał być wyjątkowy, w tym roku mianowicie mieliśmy zmierzyć się między innymi z partiami chóralnymi z oper.
Późnym popołudniem dotarliśmy do celu naszej podróży: Czechy, Horni Lipowa - mała miejscowość pod Jesennikiem. Pensjonat, w którym nas umieszczono przerósł nasze najśmielsze oczekiwania, warunki były wspaniałe. Nowiusieńkie pokoje, bardzo dobre jedzenie, niewielki basenik, kort tenisowy, górskie krajobrazy, oddalone o 10m tory kolejowe, (po których średnio, co 10 minut jechał pociąg) - czego chcieć więcej? No, może można by było darować sobie te tory, ale stwierdziliśmy, że jak już są to ruszać ich nie będziemy ;)
Już dzień po przyjeździe zabraliśmy się do pracy. Tradycyjnie zajęcia z głosami prowadzili prof. Sławomir Gałczyński (bas), pani Eliza Łochowska (alt) oraz pani Joanna Domagała (sopran), gościnnie współpracowała z nami pani Monika Zytke, która wzięła na swe barki naukę tenorów, oraz codzienne ćwiczenia emisyjne, w których już brał udział cały Minstrel, w połowie tygodnia dojechał niezastąpiony akompaniator pan Jarosław Domagała.
Repertuar, z którym musieliśmy się zmierzyć z początku nie napawał optymizmem, zwłaszcza, że pamiętaliśmy ile pracy włożyliśmy w przygotowanie "Va, pensiero" (którego premierę można było usłyszeć podczas zakończenia roku), a i tak okazało się, że musieliśmy je jeszcze poprawiać. Musicale, operetki i opery, taki był nasz cel. Repertuar był trudny i pracy nad nim nie ułatwiała sława ciążąca nad każdym tytułem, takim jak chociażby "Habanera" z opery "Carmen", czy dwa utwory ze "Skrzypka na dachu". Wiedzieliśmy, że jak zaśpiewamy to dobrze to będzie to za mało. Jak już porwaliśmy się na repertuar, który nie jest przeznaczony dla amatorskich chórów, to musimy pokazać, że jesteśmy go godni!
Taaaak - łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Ponieważ pogoda z początku nie dopisywała, to oprócz okazjonalnych wypadów na basen nie robiliśmy nic innego niż śpiewanie. Próby potrafiły trwać do 5 godzin dziennie, a mimo to wiele osób jeszcze do późnego wieczora śpiewało przy akompaniamencie gitary lub też a cappella.
Pierwszy tydzień zamknęła msza w niewielkim kościółku niedaleko Zlatych Horów. Mimo jednej ledwo unikniętej wpadki koncert przebiegał bez zarzutów, ludzie przyjęli nas naprawdę serdecznie.
Poranek dnia następnego rozpoczęliśmy od króciutkiego występu pod oknami prof. Gałczyńskiego. Godzina 6 rano, z nieba lał deszcz, ale dzielnie odśpiewaliśmy "Sto lat" i jeszcze parę utworków, podobno nawet stroiliśmy. Jak dowiedzieliśmy się z nieoficjalnego źródła, solenizant naprawdę był wstrząśnięty niespodzianką, jaką mu sprawiliśmy.
Od wtorku pogoda się poprawiła i mogliśmy zacząć zwiedzanie, wtedy dopiero prof. Zombirt był w swoim żywiole. Odwiedziliśmy zamek w Jaworniku, muzeum Prysznica, Jesennickie sanatoria. Zeszliśmy do podziemnych jaskiń i weszliśmy na jedną z wyższych gór Czech, Pradziada. Wrażeń co nie miara. Nikt nie zauważył jak upłynął drugi tydzień.
W piątek w szkole muzycznej w Zlatych Horach zaśpiewaliśmy koncert prezentujący nasze ostatnie osiągnięcia. Mimo, iż koncert odbywał się w Czechach, to większość publiczności stanowili Polacy. Nie wszystko wypadło idealnie, ale niektórzy widzowie nie kryli wzruszenia i nie żałowali ciepłych słów pochwał po koncercie.
Stało się, ostatni występ i koniec śpiewania, ale jeszcze nie powrót do domu. Być w Czechach i nie zwiedzić Pragi? Na taki nietakt nie mogliśmy sobie pozwolić. W drodze do stolicy zwiedzaliśmy kościoły w Kutnej Horze oraz tamtejsze muzeum czaszek. Pod wieczór dotarliśmy do celu, kampusu akademickiego w Strachowie - dzielnicy Pragi (Dopiero później miało się okazać, że nazwa ta nie jest przypadkowa). Chętni zaraz po przyjeździe wyruszyli na spacer, podobno dotarli aż do Mostu Karola. Nie rozpisując się o warunkach, w jakich przyszło nam spędzić noc, nazwę je jednym słowem - turystyczne. Rekompensatą za niewygody było za to pyszne śniadanko! Kiedy byliśmy już gotowi, aby zwiedzać, okazało się, że w nocy ktoś zrobił nam niemiłą niespodziankę, szyba jednego autokaru ucierpiała od kontaktu z butelką. Wyruszyliśmy z opóźnieniem, ale i tak udało nam się sporo zwiedzić, (do jednego kościoła wpuszczono nas pod warunkiem, że zaśpiewamy jakąś pieśń religijną). Ostatni dzień zleciał szybciej niż się spodziewaliśmy i nie zdążyliśmy się obejrzeć, jak już siedzieliśmy w autokarach i wracaliśmy do domu. Do Płocka dotarliśmy ok. 3:00 nad ranem …
ze strony www.malachowianka.plock.org.pl
Zobacz zdjęcia z tego obozu w naszej galerii!