Obóz szkoleniowy Serbia 2006

Bałkański Gospel

Czternasty lipiec, godzina szósta trzydzieści rano. Zaspani chórzyści powoli zaczęli się zbierać na placu pod teatrem. Już w niecałą godzinę udało nam się załadować do autokarów i wyruszyliśmy w bardzo długą podróż, cel–: Serbia. Perspektywa dobowej podróży nie była zachęcająca, jednak wierzyliśmy, że żadne zdarzenie jej nie przedłuży i dojedziemy w sam raz na śniadanko. Niestety nikt nie przewidział, że granica Węgiersko - Serbska będzie tak zawiła. Gdy już zdawało nam się, że widzimy piękny nowy terminal serbski, droga skręciła w lewo… potem znowu w lewo, następnie w prawo i jeszcze raz w lewo. Za kolejnym zakrętem w prawo ukazał nam się właściwy terminal. Widać nowy, był za ładny, żeby go używać. Po czterech godzinach spędzonych na chyba najbardziej pokręconej granicy w Europie, ruszyliśmy dalej.

Dzięki niezwykle małej różnorodności krajobrazów, które mijaliśmy przez ostatnie paręset kilometrów dłużyło się niemiłosiernie. Po lewej mijaliśmy pola kukurydzy sięgające aż po horyzont, a dla odmiany po prawej rozciągały się… pola kukurydzy.

W rekordowym czasie 35 godzin dojechaliśmy do Loznicy. Jednakże jeszcze godzina upłynęła nim dotoczyliśmy się do ośrodka położonego na malowniczej górze Gucevo.

Na miejscu w pięknych klimatyzowanych salach uczyliśmy się nowego repertuaru. Niestety, przy 40 stopniach klimatyzacja nie wyrabiała się i zmuszeni byliśmy chłodzić się hektolitrami wody. Zajęcia z głosami prowadzili: prof. Sławomir Gałczyński (bas), pani Eliza Łochowska (alt), pani Joanna Domagała (sopran) oraz pan Michał Korzeniewski (tenor), akompaniował jak zwykle niezastąpiony pan Jarosław Domagała. Repertuar, z którym przyszło nam się zmierzyć okazał się bardzo przyjemny, utwory w stylu gospel prawie natychmiast przypadły wszystkim do gustu.
Pisząc o Serbii nie sposób nie wspomnieć o daniach narodowych, którymi raczyliśmy się codziennie. Najbardziej popularnym jedzeniem jest chleb, Serbowie spożywają go do wszystkiego, do zupy, kotleta, ziemniaków, ciasta, a już w szczególności do równie popularnej surówki z białej kapusty. Dziwnym zjawiskiem było podawanie potraw, na zimne dania, jak na przykład wspomniana surówka, można było czekać godzinami, natomiast gorące naleśniki i pizza (a właściwie bułka przypominająca pizzę) czekały już na nas półtorej godziny przed posiłkiem, ale ponoć, co kraj to obyczaj.
Gdy nie śpiewaliśmy, wylegiwaliśmy się na łączce przed ośrodkiem, chodziliśmy na basen, na dyskoteko-basen i w końcu na zwykłą dyskotekę. Oczywiście również zwiedzaliśmy, a zwiedzać było co. Między innymi odwiedziliśmy Monastyr w Kronosie oraz skansen w Trsicu, gdzie urodził się Vuk Karadzić - człowiek tak wielbiony w Serbii, że każda większa ulica i plac nazwane były na jego cześć. Weszliśmy również na szczyt góry, na której mieszkaliśmy, gdzie znajdował się pomnik upamiętniający żołnierzy walczących w obronie Guceva w 1914 roku. Niestety na tegorocznym wyjeździe zabrakło profesora Tadeusza Zombirta, który od wielu lat był wspaniałym przewodnikiem po obcych krajach. W tym roku oprowadzała nas przewodniczka Daniela, która porozumiewała się z nami poprzez tłumaczkę języka Serbskiego panią Joannę Gałczyńską.

Pod koniec pobytu odbyły się dwa mecze Polska-Serbia. W piłkę nożną mecz rozegrali nasi chłopcy, natomiast w siatkówkę grały dziewczyny. Bardzo mili Serbowie zostali wypożyczeni z zaprzyjaźnionej grupy trenującej na Gucevie sztuki walki. Pani Elizie, która doznała kontuzji podczas meczu siatkówki, życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

Wyjazd zamknęliśmy koncertem w szpitalu dziecięcym w Loznicy, gdzie odbyło się premierowe odśpiewanie nowego utworu w repertuarze Minstrela, Mazurka Dąbrowskiego.

Ostatniego dnia zwiedzaliśmy stolicę Serbii - Belgrad. Miasto robiło wrażenie, koło starych kamienic wyrastały nowe wieżowce. Jedyną niedogodnością był całkowity brak pocztówek i znaczków, tych nie można było dostać nawet na poczcie.

Ostatnią noc spędziliśmy w hotelu w Vrbasie, gdzie do posiłku pewien miły pan starał się nam na siłę umilić czas graniem na keyboardzie. Noc minęła względnie spokojnie, jeśli nie liczyć grupki Serbów krzyczących pod oknami i natrętnie pytających, czy mówimy po Hiszpańsku. Obładowani pamiątkami wyruszyliśmy do domu, gdzie czekały już na nas stęsknione rodziny…

ze strony www.malachowianka.plock.org.pl

Zobacz zdjęcia z tego obozu w naszej galerii!

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License